Uwielbiam książki, które odcinają mnie od świata. Które mogę doświadczać całą sobą. Książki, które nie skupiają się na jednej emocji, ale dają nam ich cały bukiet. Pachnący łąką, ziołami i świeżym powietrzem. I takie, których bohaterów czujemy tak bardzo, że prawie możemy ich dotknąć – za sprawą tego jak są opisani, pokazani. Jak autorowi czy autorce udaje się stworzyć ich niczym prawdziwych ludzi.
I taka właśnie jest ta książka, o której dziś chcę Wam napisać. To 'Echowa Góra’ Lauren Wolk (w przekładzie Teresy Tyszowieckiej-Tarkowskiej) od Wydawnictwa Iuvi.
Ujęła mnie już pierwszym zdaniem. Tak prostym i bogatym w emocje równocześnie. Tak intrygującym i dającym nadzieję na dobrą opowieść. To zdanie brzmi: 'Pierwszą osobą, którą uratowałam, był pies’. A później? Później jest jeszcze lepiej, ciekawiej i z dużą dawką emocji. Ellie wraz z rodziną przeprowadza się na Echową Górę. Nie jest to przeprowadzka wytęskniona, a taka, której się raczej nie chce. Wymuszona przez kłopoty finansowe i wielki kryzys, który pozbawia rodzinę dorobku życia. Ellie stara się widzieć pozytywy i korzystać z tego, że oto otacza ją przepiękna natura. Niestety, niebawem jej ojciec ulega wypadkowi i zapada w śpiączkę. Dziewczynka chce go uleczyć, uratować. Czy jej się to uda? I jaką rolę w całej historii odegra Cate – wiedźma żyjąca na odludziu i Larkin – dziki chłopiec z gór? Warto sprawdzić.
Wspomniałam na wstępie o bukiecie emocji. I każdy rozdział tej książki jest jednym kwiatem. Innym od pozostałych, a jednak pasującym do reszty. Mamy tu przyjaźń i miłość. Mamy smutek i swoistą nostalgię. Mamy pasję i moc uzdrawiania – nie tylko ciała, ale też i ducha. Mamy odwagę – do bycia, dla siebie i dla innych. Mamy naturę, której nie tyle da się dotknąć, co chce się to zrobić. Ja na przykład po lekturze wyszłam na zewnątrz i położyłam się na mokrej od rosy trawie. Wtedy jeszcze bardziej poczułam Ellie i wszystko to, co pięknymi słowami i poezją zaklętą w prozie wymalowała nam autorka.
Bardzo polecam.


